Polowanie na pasażera. Ciekawy sport.

jeżdżące pole walki
Dzisiaj historia z Torunia, ale jak sądzę, uniwersalna. W każdym mieście jest chyba takie miejsce, w którym kontrolerzy, zwani nieładnie kanarami, urządzają sobie pole bitwy.


Jeżdżąc toruńskimi autobusami, możemy być pewni, że na odcinku Dworzec Główny PKP - plac Rapackiego, na mur zaskoczą nas kontrolerzy. Jestem przeciwnikiem jeżdżenia na gapę i wiem, że kontrole są konieczne, ale nie w tym stylu! Nie robi się tego metodami przypominającymi w klimacie "polowanie na pasażera".

Z pociągu pod kontrolę

Dla nie-torunian wrzuciłem na dole mapkę poglądową. W każdym razie odcinek, o którym mówię jest naprawdę krótki, a akcja kontrolerów wymierzona jest w... wygląda na to, że w turystów i osoby wybiegające z dworca do ruszającego autobusu. To oczywiście moje zdanie, ale taka interpretacja wręcz się narzuca.

To chyba jasne, że ludzie wsiadający na dworcowym przystanku mogą nie mieć biletu z przyczyn nie całkiem zawinionych, a bezlitosne ich wyłapywanie może nawet szkodzić wizerunkowi miasta. Dużo lepszym rozwiązaniem byłoby spokojne pouczenie i pomoc w zakupie biletu. Niestety, chęć zainkasowania kary jest mocniejsza niż rozsądne myślenie.

Anatomia polowania

Nie pisze o tym, co ktoś mi opowiedział, bo znam sprawę z autopsji. tak się ułożyło, że często jeżdżę toruńskim MZK własnie na tym odcinku. Niemalże zawsze, chwilę po ruszeniu z dworca, spośród zwykłych pasażerów zrywają się dwaj przyczajeni osobnicy. Blokują kasowniki i wyciągają spod kurtek identyfikatory. Zaczyna się kontrola.

Niestety rozumiem pobudki kontrolerów. Ten kawałek drogi to żyła złota, łowisko pełne rybek etc. Wśród wsiadających do autobusu na dworcu, zawsze znajdzie się przecież jakiś zagubiony frajer(ka), który przyjechał do Torunia i nie wiedział gdzie kupić bilet lub wbiegł do autobusu prosto z pociągu i nie zdążył skasować. Toruńscy kontrolerzy bezlitośnie wykorzystują te błędy "atakując" TYLKO na pierwszym odcinku kursu. Niestety często „winowajca” jeszcze nie zdąży kupić biletu u kierowcy, a już jest w kleszczach prawa.

Ile razy widziałem jak przerażeni starsi ludzie z walizkami albo polscy lub zagraniczni turyści byli kontrolowani właśnie na tym odcinku bez żadnej taryfy ulgowej. To zupełnie jak ustawianie radarów przez służby miejskie w krzakach za śmietnikiem.

Jazda na gapę to kradzież, ale...

Jestem wrogiem jeżdżenia na gapę i zwolennikiem karania osób - de facto - okradających w ten sposób miejską społeczność. Zawsze kasuję bilety, bo uważam to za część nowoczesnego patriotyzmu lokalnego, ale….

Te pierwsze kilkaset metrów od dworca to WIZYTÓWKA TORUNIA. Dla wielu turystów – pierwszy kontakt z miastem. Tymczasem spotyka ich powitanie polegające na tym, że wyskakuje na nich z tłumu dwóch anonimowych facetów (lub para damsko - męska).

Po pierwsze, może to przerazić, bo zanim się zorientujemy, że to nie napastnicy i zauważymy ich identyfikatory, mija chwila. Po drugie, bezwzględne karanie może też zupełnie zepsuć klimat dalszego pobytu w Toruniu. A przecież to turyści są "pracodawcami" większości z nas, bo to oni zasilają nasz budżet milionami złotych.

A można przecież inaczej

Po pierwsze przenieść kontrole na odcinek od Placu Rapackiego „wzwyż”. Po drugie, zamiast karać bezlitośnie, z kulturą pouczyć o zasadach naszej MZK, po czym pomóc w zakupienie biletu w autobusie wskazując drogę do kierowcy (nie w każdym autobusie są automaty). Zwłaszcza, jeżeli kontrolowanym jest turysta lub starsza, zagubiona osoba. Dopiero odmowa zakupienia biletu powinna skutkować karą.

Ktoś powie, że gapowiczów trzeba karać bezlitośnie. Owszem. Ale jako, że budżet Torunia jest także po części mój, jako jego współudziałowiec przedstawiam Wam po prostu swój pogląd.

Taka metoda kontrolowania bardzo mi się nie podoba. Jest nieprzychylna ludziom, traktuje pasażerów jako potencjalnych winowajców. Ponadto, dla mnie, zarobienie marnych 100 zł kary nie jest warte tego, co turystyczny Toruń traci wizerunkowo przez takie metody pracy kontrolerów. Otwartość, sympatia, bycie pomocnym – owocuje dobrem. Atak "z-cicha-pęk" nigdy.

Jest multum miejsc gdzie można kontrolować, bez podejrzenia o urządzanie "polowania". Tak niewiele potrzeba wysiłku, by przestać traktować ludzi jak potencjalne bankomaty. Tak niewiele potrzeba wysiłku, by zmienić kontrolę biletów w wizytówkę miasta.

Wizerunek buduje się długo, traci błyskawicznie. Pamiętajmy o tym.


***
PS: aktualizacja z 12 stycznia, ledwo wsiadłem na dworcu i autobus ruszył, natychmiast zerwała się "para mieszana". Byli wręcz wkurzeni, że wysiadając te 300 metrów dalej nie zdołali jednak nikogo skasować.

mapka "feralnej strefy"

Komentarze